10. PZU Półmaraton Warszawski
Stając na starcie wraz z tysiącami biegaczy czułam wzruszenie. I to dosłownie! Miałam łzy w oczach. Dumna, że w mojej pasji doszłam do tego momentu. Dumna, że jestem częścią tej biegowej społeczności. A przecież rok temu nie myślałam o bieganiu. Powiem więcej! Irytowały mnie publikowane przez znajomych statusy z Endomondo i wszelkie inne posty o biegowej aktywności. A jednak dzisiaj to ja o tym piszę. Dzisiaj to jest Mój Projekt Moje Życie.
Jak do tego doszłam? Tak naprawdę nie upłynął jeszcze rok odkąd biegam. Długo zmagałam się z pokonaniem 5km w satysfakcjonującym mnie czasie, czyli poniżej 30min. Jeszcze dłużej zajęło mi pokonanie dystansu 10km. Stało się to dopiero w listopadzie. Dokładnie po pół roku biegania. I co było potem? Wszystko nabrało tempa :-) I to wydawałoby się w zupełnie nie sprzyjających warunkach pogodowych. Zimą! Pierwsza biegowa zima okazała się dla mnie okresem intensywnych treningów. Udziałem w biegach górskich - wprawdzie na Mazowszu ale zawsze coś ;-) Kolejne życiówki dodawały mi wiary w siebie. Aż pewnego dnia pojawiła się myśl o udziale w półmaratonie. I jak się do tego zabrałam?
W przygotowaniu do półmaratonu pomogła mi Paula Radcliff. To według jej planu przygotowywałam się do debiutu. Niestety przyznaję, że nie zrealizowałam planu w 100%. Czasami wygrywało lenistwo, czasami rodzina a niekiedy inne niesprzyjające okoliczności. Zawsze jednak potem targały mną wyrzuty sumienia, niepewność i brak wiary w siebie. A na kilka tygodni przed biegiem pojawił się przejmujący stres. Takim sprawdzianem przed PZU Półmaraton Warszawski miał być Półmaraton w Wiązownie. Bez wchodzenia w szczegóły (już o tym pisałam) przegrałam walkę walkowerem. Choroba córki była świetnym alibi aby zatuszować swój strach. Musiałam coś z tym zrobić! Wyszłam więc z domu i pobiegłam sama dla siebie. Całe 21,097. Potrzebowałam tego dla samej siebie. Powoli zaczęłam oswajać strach. Aż osiagnęłam stan nirwany. Totalne wyluzowanie. Czytałam mądrzejszych ode mnie ale w dniu startu i tak ich nie posłuchałam.... Tradycją się stają moje nieudane debiuty ;-) Jak do tego doszło?
O ja niepokorna. O ja ambitna! Przecież treningowe 2:11:17 trzeba było pobić. I niby właściwie chciałam przede wszystkim dobiec do mety, to marzyło mi się złamać 2h. I było to możliwe! Tylko, że ja ustawiłam się za pacemakerem na 1:50! Wariatka! Ale powiem, że nawet fajnie się biegło. Owszem do 10km. Potem już trochę ciężej...aż do krytycznego 18-19km. Normalnie odcięło mi prąd. Wrocił ból bioder...Nawet pojawiła się myśl, żeby zejść z trasy... Czułam jak tłum biegaczy mnie wchłania. Wszyscy mnie wyprzedzali a ja walczyłam sama ze sobą. Chorągiewki 1:50 zniknęły mi z oczu. Potem nadbiegła energiczna 1:55. A na ok. 2km przed metą wchłonęli mnie z 2:00. Tak bardzo chciałam się ich trzymać! Niestety nie dałam rady :-(
Mój pierwszy oficjalny półmaraton ukończyłam w czasie 2:04:46. Duma przeplata się z niedosytem. Cóż za błędy się płaci... Jestem jednak szczęśliwa z tego co udało mi się osiągnąć. Tak, chcę więcej! Wiem, że jest to możliwe. Kolejny sprawdzian już 30.08 na BMW Półmaraton. Wcześniej chciałabym jeszcze przebiec 5km poniżej 23 min (aktualnie 23:23) i 10 km poniżej 50 min (aktualnie 51:09). Mam plan i tego się trzymam :-)