Zimowe Górskie Biegi Falenica - 10.01.2015
Etap II
Mając w pamięci mój oficjalny debiut na falenickich górkach mocno zastanawiałam jak się dobrze z nimi zmierzyć w kolejnym etapie. A jak pamiętacie bardzo byłam niezadowolona ze swojego poprzedniego startu. Ale zamiast narzekać trzeba było działać!
Obiecałam sobie trening na tym terenie w celu lepszego poznania topografii tego miejsca. I tak też zrobiłam. Dodatkowo zaliczyłam dwa biegi po 10 km na terenie odmiennym od naszych mazowieckich nizin. Było sporo podbiegów i jeszcze więcej schodów. I o ile generalnie okres świąteczno-noworoczny może nie był zbyt obfity w treningi, to tydzień przed zawodami sporo wypociłam się na macie. Planki (do 2,5 min) i squaty (ponad 200) są aktualnie moją codziennością. Dorzucam do tego późną wieczorową porą ćwiczenia wzmacniające brzuch, nogi i korpus.
Ale żeby ciało się słuchało dodatkowo ćwiczę głowę. W książce Pauli Radcliff "Sztuka biegania" natknęłam się na trening mentalny. I na swój sposób "programuję" się :-) Przed biegiem i przede wszystkim w trakcie biegu.
Dodatkowo dzień przed biegiem wyraźnie nakreśliłam sobie strategię na dzień zawodów:
- pokonać trasę poniżej 39:38 (wynik z pierwszego etapu)
- a najlepiej to zejść poniżej 39
- i wskoczyć na pudło ;-)
I muszę to powiedzieć: na linii startu dodałam sobie jeszcze jedno: trzymać się Karoliny ;-) I udawało mi się to zaledwie przez ponad 3/4 pierwszego okrążenia. Wtedy miałam ją w zasięgu wzroku ale z każdym podbiegiem dystans się powiększał aż pozwoliłam jej biec samej ;-) Ja zostałam w tyle...
A jak to wszystko przekuło się na wynik? No cóż, nie wszystko udało mi się zrealizować ale jest MOC!!!!
Tak, tak, tak! Urwałam ponad półtorej minuty. I już się zastanawiam czy kolejnym razem złamię 37min ;-) Ale o tym przekonam się dopiero za miesiąc. Niestety trzeci etap (24.01) tym razem beze mnie. A i jeszcze pudło na razie beze mnie... Ciągle tuż za nim...
Ten bieg naprawdę od samego początku był taki jak powinien być. Bez szarpania się. Bez ścigania się z dziećmi, które w dużej mierze biegną tylko jedno okrążenie. Aczkolwiek muszę to powiedzieć: pierwsze okrążenie było ciężkie. Poza tym było mi zimno (chyba za słabą rozgrzewkę sobie zrobiłam). Paradoksalnie lżej biegło mi się drugie kółko.
Niestety Endomondo, a właściwie GPS nie złapał sygnału. Przez cały czas nie wiedziałam w jakim tempie biegnę. Nie byłam w stanie kontrolować czasu. I tak się zastanawiam, czy może to właśnie przyczyniło się do mojego sukcesu? Po prostu pobiegłam jak czułam, tak jak mógł biec mój organizm. Wprawdzie na początku troszkę mnie to zdeprymowało ale szybko sobie z tym poradziłam. Chociaż skusiłam się raz zerknąć na wyświetlacz telefonu aby chociaż zobaczyć czas biegu. I zgodnie z propozycją Paulii Radcliff zaczęłam odliczać kolejne sekundy, minuty. Nawet nie wiem jak pokonałam te ostatnie podbiegi. Było totalnie bez żadnego zatrzymywania się i podchodzenia. Jestem naprawdę dumna z siebie :-) I jeszcze bardziej spragniona dalszych sukcesów ;-)
A trasa? Cóż, może i te biegi są zimowe ale jeszcze nie było mi dane tego zasmakować. Śnieg dosłownie dwa dni przed zawodami całkowicie zniknął a deszcze zostawił swoje ślady... Było mokro, miejscami bardzo grząsko i ślisko. Zbiegając bardzo się kontrolowałam (czyli mam jeszcze zapas, który powinnam wykorzystać w kolejnym etapie). A nakładki antypoślizgowe, które kupiłam z myślą o tej sobocie, będą musiały jeszcze poczekać na swój czas.
Na zakończenie biegu czekała na nas jak zwykle upragniona gorąca herbatka z malinami i ciepły izotonik, który wypiłam ale już wiem, że nie przepadam za takowymi wynalazkami.
Jest jeszcze jedna rzecz :-) O ile nie najważniejsza w tym wszystkim. Obok tych wszystkich wyników tworzą się cudowne relacje z ludźmi. Z każdym biegiem poznaję nowe osoby. Pozytywne osoby. Pełne energii. Nasza grupa Otwockie Biegaczki rośnie i przybiera na sile :-) Pomysłów i energii nam nie brakuje. I niech tak zostanie. Amen!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz