Strona główna

21.11.2014

Rodzice w szkole

Jak sięgam pamięcią moja mama zawsze angażowała się w sprawy edukacji i życie szkoły. Obecna była w trójce klasowej u mnie oraz u moich dwóch młodszych braci. I to na przestrzeni całej szkoły podstawowej o średniej! Rady szkolne i inne tego typu twory, które obowiązywały w latach 80-tych i 90-tych oczywiście z obowiązkową obecnością mamy. Przyznam, że nie zawsze mi się to podobało. Każda szkolna uroczystość z mamą. Na wycieczce mama. Ale jakoś przetrwałam. A teraz?  Sama się udzielam. Na początku zupełnie nie łączyłam tych dwóch faktów. Ale jak to się mówi, nie daleko pada jabłko od jabłoni ☺
Moja mama nie pracowała. Spędziła z nami w domu mnóstwo czasu. Miała też czas i chęci na inne aktywności. Ja szybko wracałam do pracy. Niestety... Żłobek, przedszkole moim dzieciom nie są obce. Skąd więc chęć na zrobienie czegoś więcej, niż tylko przywieźć dziecko i je odebrać? Nie wiem. Wydaje mi się jednak, że jest to wynik pewnego procesu, który we mnie ewaluował. A może próba rekompensaty, wynagrodzenia dzieciom mojej nieobecności? Skoro i tak trzeba być w przedszkolu i szkole, to niech mama czasami będzie z nimi.
Kiedy urodziły się dzieci uświadomiłam sobie jak duży mam wpływ na zapis ich białej karty. I chociaż na wiele rzeczy nie mam wpływu, to paradoksalnie chcę mieć jak największy. Nie wystarcza mi świadomość, że dziecko jest po prostu w przedszkolu i szkole. Nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że na szkole spoczywa obowiązek tego i owego.  To my rodzice, opiekunowie mamy największy wpływ na nasze dzieci. A naszą postawą możemy uczynić szkołę miejscem jeszcze bardziej przyjaznym. Dla mnie placówki oświatowe są miejscem, które powinny żyć w ścisłej symbiozie z rodzicami, a ich owocem powinno być wspólne wychowywanie i edukacja naszych dzieci. Tylko tyle i aż tyle. Natomiast każdy z nas  może to wyrażać na swój sposób. Ja wybrałam taką a nie inną formę. Ale  przyznam się, że nie zawsze jest mi z tym dobrze....
A co ja z tego mam?
Zapewne powiecie: moja własna satysfakcja, radość moich dzieci. Owszem ale jest też zmęczenie, bezradność i bezsilność. Czasami wpada się w jakieś zapędy i zostaje w tym samemu. Mąż zawsze może dodać otuchy słowami: Po co Ci to? Nie masz innych zmartwień?  ;-)
Dlaczego akurat ja?
Oprócz nieświadomego wzorowania się na swojej mamie, to najbliższa wydaje mi się teza, że jest to też swoisty rodzaj radzenia sobie z nieśmiałością. W ten sposób rekompensuję sobie moją aspołeczność i trudności w relacjach z ludźmi.
Innym razem pokażę Wam jak można wspierać szkołę. A sposobów jest tak wiele, że każdy znajdzie dla siebie odpowiednią formę, zarówno na swoje uwarunkowania zawodowe, zainteresowania jak i dysponowanie wolnym czasem.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz