Dlaczego biegam?
Jak sięgam pamięcią, to już kiedyś biegałam. W ostatnich latach podstawówki trenowałam biegi przełajowe. O dziwo ku wielkiemu niezadowoleniu rodziców, którzy nie rozumieli, że można w sobotę wstać o 7 i biec na trening do lasu. Oczywiście nie pamiętam ile biegałam. Kto to wtedy wiedział? Bez telefonu, bez aplikacji. Ale na zawodach nie pobiegłam więcej niż 3000 metrów. Nie odniosłam też sukcesów, poza tym, że wiele razy reprezentowałam szkołę na zawodach. Cóż, słaba głowa (cokolwiek to znaczy) nie pozwalała mi na właściwe opracowanie strategii biegu. Później w liceum zaliczyłam kilka dobrych wyników. A najlepsza nauczycielka wychowania fizycznego p. Kaczorowska mocno namawiała mnie na AWF. Ja jednak obrałam inna drogę. Dokąd ona mnie zaprowadziła?
Otóż 11 maja 2014 po raz kolejny udałam się w podróż. Tym razem do Hiszpanii. Cel: 7 dni, 3 Wyspy Kanaryjskie (Fuerteventura, Teneryfa i Lanzarote). Po raz pierwszy wyjechałam służbowo w zupełnie innej roli. Tym razem, to nie ja była organizatorem wyjazdu. Nie musiałam być tłumaczem, dbać o realizację programu, dbać o rozrywkę i dobre samopoczucie pozostałych uczestników. Po raz pierwszy mogłam być bierna. Owszem spotykać się z ludźmi, rozmawiać i bawić się. Ale nie było już presji, którą zawsze miałam podczas wcześniejszych wyjazdów. Na dodatek grupa była mała, zaledwie 10 osób. Zakwaterowanie w pokojach 1-osobowych (rzadkość!). Przez tydzień miałam trochę czasu aby pobyć ze sobą, między zwiedzaniem i spotkaniami z kontrahentami. Z dala od domu, od męża, od dzieci... I cóż się okazało, że moje życie nie satysfakcjonuje mnie. Poczułam silną potrzebę, że muszę odnaleźć siebie. Ostatnie dwa lata były dla mnie najtrudniejszym okresem w moim życiu. Niby byłam ale tak naprawdę mnie nie było... Dużo się działo, dużo mnie było ale beze mnie...I jeśli nawet już wcześniej, miałam podobne przemyślenia, to właśnie tam na Kanarach, tak naprawdę to wszystko do mnie dotarło. Zrozumiałam, że zatraciłam się i zgubiłam samą siebie. I co zrobiłam? Podeszłam do sprawy dość banalnie, że po prostu po powrocie do kraju muszę coś z tym zrobić. Nie miałam jednak pomysłu co i jak.
W domu coraz częściej docierały do mnie informacje: ta biega, ten wystartował w zawodach, ma nową życiówkę. Chmmm, może zacząć biegać? To zaczęłam. Podeszłam do tematu bardzo spontanicznie, bez przygotowania, bez jakiejkolwiek wiedzy (bo nie pamiętam czy 25 lat temu trener coś mi na ten temat mówił). No bo o czym tu można mówić? Biegnij Renata, biegnij! Tak też zrobiłam. 3 czerwca 2014 wyszłam z domu i pobiegłam.
Wyszłam z domu i pobiegłam. No prawie ;-) Wprawdzie jakieś legginsy na sobie miałam, koszulkę też. A buty? Owszem były sportowe :-) I jakoś poszło. Bez planu biegałam niemalże codziennie. Nawet zakwasów nie miałam, tylko o dziwo pupa bolała. Dookoła słyszałam słowa zachwytu i uznania. Wow, w taki krótkim czasie już tyle przebiegasz? Szacun! To aż tyle oznacza, że moje pierwsze 5 kilometrów zrobiłam już w drugi dzień biegania :-) Skoro tak dobrze mi szło, to trzeba było się zapisać na jakieś biegi. A jak się zapisałam, to trzeba było intensywnie biegać. I owszem biegałam, aż się kontuzji nabawiłam. Ból stóp. Do lekarza nie poszłam, choć były obawy, że wyląduje na wózku... I z taką oto kontuzją po raz pierwszy w życiu wystartowałam na masowej imprezie. Dobrze, że w międzyczasie kupiłam sobie przynajmniej buty do biegania.
Po raz pierwszy wystartowałam 29 czerwca 2014 na Sumsung Irena Women's Run. Pierwszy bieg i od razu życiówka 32:52. Impreza była super ale bieg wspominam jako bardzo ciężki. Po porannej ulewie w samo południe było parno, nie do wytrzymania. Biegło mi się fatalnie. Zaliczyłam niestety parę metrów chodu... Najważniejsze jednak, że szczęśliwa dotarłam do mety. Znane mi dziewczyny miały w tym biegu słabsze czasy ode mnie. Jaka to była motywacja! Wiedziałam, że chcę jeszcze więcej. I co było potem?
Potem przez półtora miesiąca nie biegałam. Musiałam wyleczyć kontuzję. Naprawdę bałam się, że skończy się to dla mnie tragicznie. A potem to jeszcze były wakacje, było za gorąco i znowu nie biegałam. Troszkę próbowałam ale udawało się przebiec góra 3km.
W międzyczasie walczyłam z wieloma dolegliwościami. Mój organizm buntował się. Dawał mi sygnały, że coś się dzieje. Moja częstotliwość wizyt u lekarzy niepokojąco wzrosła. Musiałam zdecydowanie zwolnić tempo życia. I któregoś dnia usłyszałam, że w moim przypadku najlepszym lekarstwem będzie ruch. Niech Pani biega!
To co zrobiłam? Zapisałam się na kolejne zawody. Tym razem w rodzinnym Otwocku. I znowu ciężki bieg. Na metę jednak dotarłam z nową życiówką 32.42. Tym razem znane mi dziewczyny miały lepsze czasy. Dużo lepsze czasy. Ehhh, to dopiero była motywacja. Właściwie dostałam kopa! I zaczęło się :-) Od tego dopiero momentu biegam świadomie.
Moje świadome bieganie to wiedza, którą cały czas zdobywam. Urozmaiciłam treningi. Dołączyłam biegi interwałowe, rozciąganie po biegu i wiele innych ćwiczeń na poprawę kondycji i sylwetki. Wprowadziłam dietę, którą dodatkowo wymusiły na mnie moje uwarunkowania zdrowotne.
Na sukces nie musiałam długo czekać. Już 28 września 2014 w biegu na 5km, towarzyszącym imprezie PZU Maraton Warszawski, miałam 25:39. Trzy tygodnie treningu i życiówka lepsza o 7 minut!!!
Dzisiaj jestem w miejscu, w którym moja życiówka na 5 km to 23:56, a na 10 km 51:09. I jest mnie o całe 10kg mniej. Można? Można!
Spragniona dalszych sukcesów :-)
To jest Mój Projekt Moje Życie!
Rozbiegana Renata
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz