Strona główna

15.12.2014


Zimowe Górskie Biegi Falenica – 13.12.2014 Etap I


Nie mogło być dobrze, skoro tydzień przed zawodami zupełnie nie biegałam. Niestety nie byłam w stanie się zmobilizować. Trochę ćwiczyłam ale zabrakło tego czegoś co by mnie niosło. Aczkolwiek muszę przyznać, że na początku poniósł mnie tłum. Tłum dzieciaków między moimi nogami. Wyrwały na starcie a ja za nimi L I kiedy dzieciaki zaczęły stawać ze zmęczenia okrakiem na środku trasy, mi też zaczynało brakować siły i chęci. I jeszcze na dodatek wyprzedziła mnie Karolina ;-) Byłam po prostu pogrzebana. Zupełnie nie rozumiem siebie! Jak mogłam zapomnieć wyłączyć głowę? Normalnie poniosły mnie emocje...

 


A przecież znam teren. Wprawdzie na trasie pojawiłam się dosłownie dwa razy ale zawsze coś. Pierwsze spokojne rozeznanie terenu pod pieczą Renaty z Radosne Bieganie. Były to wówczas spokojne dwa okrążenia i ostateczna decyzja o starcie w zawodach. Wybrałam opcję G6, czyli dwa kółka, łącznie 6,6km.

Kolejny wypad na falenickie górki, to nieco mocniejsze zaatakowanie dwóch kółek w czasie 40min. I właściwie było wszystko OK. I byłoby OK w sobotę, gdyby nie ten mój start... Ehhh... I w ten oto sposób owszem przyjemność z biegania jest ale niedosyt chyba jeszcze większy... Tym bardziej, że moje współbiegaczki po pierwszym etapie uplasowały się na pierwszym miejscu w swoich kategoriach. A ja jestem tuż za pudłem! Przed nami jeszcze 5 biegów, więc oczywiście mam szansę się poprawić. I takie też czynię sobie postanowienie!



A i jeszcze jedno. Serdeczne i naprawdę szczere ;-) pozdrowienia dla dwóch Panów, którzy na trasie w końcówce drugiego okrążenia, na moje pytanie czy to już ostatni podbieg (ach, normalnie całkowicie się pogubiłam w tym biegu), potwierdzili, że tak. Teraz to już tylko na dół i meta! Tak było Panowie! No to ja dzida! Tak, tak. Ta różowa strzała, która z górki biegła jak oszalała, to jaJ Tylko jak się rozpędziłam, to napotkałam kolejny podbieg no i zaczeły się schody... Schody przez korzenie i piachy... Ale nic tam jakoś na metę dotarłam ale długo dochodziłam do siebie (głównie emocjonalnie).  Bo tak już jest, że jak wpada się na metę, to o dziwo zmęczenie szybko znika J A jeszcze pijąc gorącą herbatkę z malinami z dziewczynami, to można było się szybko zregenerować.

I jeszcze jedno: II etap już 10 stycznia. Na ten dzień planuję spokojne zejście poniżej 39min. Bez szarpania się!

2 komentarze:

  1. Mnie się nie sprawdzało liczenie podbiegów, bo myliłam się w rachunkach w czasie biegu. W trzecim sezonie, bez specjalnych zabiegów, to ja znam każdy podbieg na pamięć. Pomiędzy mogę się jeszcze mylić w szczegółach trasy, ale podbiegi mam obcykane bez pomyłek.

    Dowód? Na ostatnim (wg mnie najstromszym) jest teraz dziura. Przy przedostatnim wiszą spodnie na drzewie. Piąty jest za jeziorkiem, taki wredny, bo niby niewielki, ale daje popalić... Trzeci jest podobny do czwartego, ale czwarty bardziej skręca w lewo i jest węższy. Pierwszy to wiadomo, a drugi kończy się słupkiem z czwartym kilometrem i lubię go biegać po lewej stronie. Nawet nie wiem czemu :)

    Powodzenia w cyklu! Będzie pudło w kategorii jak nic :) Tylko nie odpuszczaj startów.

    Buźka, Reniulku!

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki Renia,

    aż tak dobrze nie znam terenu ale spodnie kojarzę ;-) Wiem też, że koniecznie przed 10.01 muszę się pojawić na górkach.

    Nie odpuszczam! Jestem typem wojownika. Za mało jeszcze biegam. Jest fan ale i rywalizacja ;-)

    Buziaki
    R

    OdpowiedzUsuń